Kategoria „World Music” jest solą w oku wielu środowisk już od dawna, nic dziwnego, że największe nagrody przemysłu muzycznego postanowiły ją zmienić. Wyszło komicznie.
Niezbyt szczęśliwy termin o kolonialnym dziedzictwie, jakim jest world music, ciąży muzycznemu światu już dawno. David Byrne od zawsze pisze o swojej nienawiści do niego, a wiele organizacji, artystów i artystek spoza zachodniego kręgu kulturowego mówi wprost o szkodliwości tej kategorii. Gdyby była to kategoria, w której zawiera się szeroko pojęta muzyka folkowa, problem byłby odrobinę mniejszy – oczywiście zakładając, że trafiałaby do niej również tego typu twóczość ludzi z zachodu. Niestety, terminem world music określa się całą muzykę spoza zachodniego kręgu kulturowego, niezależnie od tego, czy jest to rock, czy dźwięki całkowicie skąpane w ludowych tradycjach jakiegoś regionu.
Nagrody Grammy’s, wciąż piekielnie ważne dla obiegu muzycznego (co też jest problematyczne, ale o tym kiedy indziej), wreszcie zaczęły coś z tym robić. Czy wprowadziły zatem nowe kategorie, np. dla poszczególnych kontynentów? Czy może zdecydowały się na kategorię folkową/etnograficzną, przypisując artystów i artystki spoza Zachodu do właściwych im kategorii stylistycznych? Oczywiście, że nie. World Music zamieniono na Global Music. Czyli w zasadzie wszystko po staremu. Nie spodziewaliśmy się zbyt wiele po Grammy’s, które przez lata trwało przy kolonialnych i rasistowskich kategoriach w rodzaju World Music czy Urban. Ale obecnie panuje dobry klimat na wrażliwe społecznie zmiany. Szkoda, że zamiast klepać Grammy’s po plecach, po raz kolejny możemy się z nich smutno pośmiać.